Kikabidze, powiedzia?a twardo,
jego nazwisko Kikabidze.
Co za g?upi pomys? – cz?stowa? piwem dziwk?
o drugiej w nocy,
podaj?c si? za biznesmana z Pryba?tyki
na delegacji w Kijowie!
A jednak – jaka okazja
pos?ucha?, co wie tutejszy nar?d
o kraju, w kt?rym ?yje,
o tych, kt?rzy nigdy ju? w nim nie b?d? ?yli,
o tych, kt?rzy nie b?d? ?yli w og?le.
Zabili go, opowiada,
do wielu rzeczy si? dokopa?,
by? najlepszym dziennikarzem
w naszym kraju.
Nie mog? prostowa? jej pomy?ek,
nie mog? wiedzie?, jak to by?o naprawd?,
jak naprawd? si? nazywa?.
Po prostu chce si? wierzy? we w?asne k?amstwo:
jestem biznesmanem z Pryba?tyki
(tak, biznesman z Pryba?tyki!),
i ju? od samego rana
w tym kraju
mam podpisywa? umowy, oblewa? je,
pi? kaw?, koniak, ?yka? atenolol,
wysy?a? faksy i esemesy
i wraca? co szybciej do swojej Rygi.
A ona
powtarza i powtarza:
Kikabidze,
Kikabidze jego nazwisko.